dopuszczalne w grach (i)
1. członkini parlamentu;
2. przedstawicielka dyplomatyczna państwa wysłana w jakiejś misji;
3. kobieta wysłana w celu załatwienia jakiejś sprawy
KOMENTARZE
"Często ostatnio słyszę, że spór o feminatywy to jakaś dęta, nieistotna sprawa, temat zastępczy i nie bardzo wiadomo, czemu ludzie się nim zajmują, skoro „jest tyle ważniejszych rzeczy i aż dziw, że budzi takie emocje”. Mnie absolutnie nie dziwi.
Spór o końcówki nie jest bowiem żadnym sporem o końcówki, tylko o miejsce kobiet w społeczeństwie i ich podmiotowość.
Jego historia ma ponad sto lat, ale na ostrzej toczy się przynajmniej od 2012, kiedy to ministerka Mucha użyła nieudanej formy „ministra”; wtedy rozgorzał ostro, stanowisko zajęła Rada Języka Polskiego (podsumowując: że feminatywy są poprawne, język jest żywy i niech ludzie mówią jak chcą). Od tego czasu w dyskusji publicznej pojawiło się mnóstwo nowych tekstów i argumentów: rozliczne przykłady z prasy międzywojennej i wcześniejszej, screeny z XIX-wiecznych słowników, stworzony przez badaczki z Wrocławia (pod red. Agnieszki Małochy-Krupy) i polecany przez prof. Miodka „Słownik nazw żeńskich polszczyzny”. Coraz więcej osób dziś wie, że:
1. Walka z feminatywami to dziedzictwo PRLu, a nie niepodległości
2. Formy te są dla języka polskiego naturalne.
3. Jak ktoś sobie radzi z "gżegżółką" i "chrząszcz brzmi w trzcinie", to z adiunktką i chirurżką też sobie poradzi.
4. Że owszem, pilotka to czapka, ale jakoś nikt poproszony przy stole o pilota nie rozgląda się za lotnikiem, którego miałby podać stryjkowi, tylko bezbłędnie podaje pilota telewizyjnego.
5. Że mają znaczenie społeczne – feminatywy nie przeszkadzają w „sprzątaczce” i „służącej”, gdzie są rzekomo „normalniejsze”, natomiast przeszkadzają przy profesorce, premierce. Ba, pilotka wycieczki jest OK, bo autokarem kieruje mężczyzna; pilotka samolotu uwiera boleśnie - bo feminatywy przeszkadzają na pozycjach władzy i kompetencji, czyli tam, gdzie mężczyzn kobieta kole w oczko.
6. I tak dalej.
Te argumenty jednak rozsierdzają jeszcze bardziej - odnoszą się bowiem do tego, co jest ukryte pod powierzchnią realnego sporu o końcówki. Podobnie spór o tęczową Maryjkę nie jest żadnym sporem o świętość ikony, tylko o hegemonię kościoła w Polsce i miejsce osób LGBT w społeczeństwie jako obywateli drugiej kategorii.
Jeśli jakieś uczucia są tu ranione, to nie uczucia religijne (czy językowe), a poczucie władzy i bezkarności dostaje w słabiznę." -- Jacek Dehnel
"Coraz więcej osób dziś wie, że:
1. Walka z feminatywami to dziedzictwo PRLu, a nie niepodległości..."
Tratatata. PRL to raptem 35 lat.
Coś kiepsko z analizą historii u pana Jacka.
Pominęło mu się 20 wieków religii (a pewnie i więcej w szerszym ujęciu) tzw. dominującej w naszym kraju, gdzie rola kobiet sprowadzona jest do ról służebnych wobec mężczyzn.
Słyszał ktoś o biskupce? Księdzej? Proboszczce? Wikarce? Rabince? Ajjatolahce? Bramince?
Jak to jest z tym dziedzictwem?
Pan Jacek nie wytrzymał, przy swoich wywodach musiał oczywiście poruszyć temat LGBTQABCDEFGH... oraz zaatakować KK. Żenujące.